Hej wszystkim!
Chcę się z wami podzielić i poprosić o opinie, bo sama się na tym nie znam, działałam bardziej na czuja.
Byłam z facetem, którego poznałam przez przypadek - był klientem w mojej firmie. Wtedy miałam niby poukładane życie - męża (z którym się nie dogadywałam) i dziecko, ale nikogo nie szukałam.
Ten facet wysłał mi jakieś papiery do ogarnięcia, a ja totalnie o tym zapomniałam. Jak sobie przypomniałam po miesiącu, to się strasznie wkurzyłam na siebie. Próbowałam to jakoś naprawić, pisaliśmy maile, dzwoniliśmy. On już szukał innej firmy, ale jak ja dzwoniłam to rezygnował. W końcu poprosił mnie o kontakt na messengerze.
Dokończyłam tę sprawę i myślałam, że to koniec. Ale po kilku tygodniach miałam dziwny sen o nim - że go kocham i uprawiamy seks. Rano było mi głupio, że mi się śnią klienci.
Potem on zaczął do mnie pisać na messengerze, a ja odpisywałam. Gadaliśmy codziennie, łapałam się na tym, że czekam na wiadomości od niego. Szybko się zaangażowaliśmy i to było od razu głębokie. Nie widzieliśmy się na żywo (on pracował w Norwegii), ale gadaliśmy codziennie i zaczęliśmy się zakochiwać. Był szczery i dobry.
Po 3 miesiącach gadania przez telefon spotkaliśmy się na jeden dzień (mieszkał 300 km ode mnie). Spotkanie było super, nie mogliśmy się rozstać, nie było żadnych barier. Czułam się przy nim dobrze i spokojnie.
Potem spotkaliśmy się jeszcze dwa razy... za czwartym razem przyjechał do mnie i zamieszkaliśmy razem. Złożyłam papiery rozwodowe, z byłym mężem podzieliłam się opieką nad dzieckiem.
Od kiedy zamieszkaliśmy razem, mieliśmy wrażenie, że znamy się całe życie. Śmialiśmy się, że jesteśmy jak stare dobre małżeństwo. Ciągle mieliśmy o czym gadać, mieliśmy takie samo poczucie humoru, podobnie patrzeliśmy na świat, byliśmy dopasowani w 100%. Nie było w nim nic, czego bym nie akceptowała, ufałam mu i kochałam, to było szczere uczucie. Chcieliśmy dla siebie dobrze, on walczył z alkoholizmem (i mu się udawało), a ja rozwijałam się w pracy.
Oboje w tym związku robiliśmy postępy. Czasem się kłóciliśmy, ale umieliśmy o tym pogadać. Problem był problemem do rozwiązania, a nie definiował osoby. Widzieliśmy swoje intencje. Ufaliśmy sobie w 100%, nawet nie pomyśleliśmy o zdradzie. Byłam przy nim szczęśliwa, spełniona i spokojna.
Chcieliśmy spędzać czas tylko ze sobą, nawet nie wychodziliśmy do znajomych. Wystarczało nam nasze towarzystwo. Byliśmy przy sobie zawsze, wspieraliśmy się i kochaliśmy. Potrafiliśmy wyczuwać swoje nastroje, po jednym spojrzeniu wiedziałam o czym myśli i on też. Nawet na odległość wiedziałam czy coś jest ok czy nie.
Często było tak, że chciałam do niego zadzwonić, a on w tym czasie dzwonił do mnie. Albo chciałam mu o czymś powiedzieć, a on właśnie o tym samym. Było super pod każdym względem. On często mówił, że tworzymy jedność i faktycznie, jak spaliśmy razem i mnie przytulał, czułam że jestem we właściwym miejscu, że nic innego się nie liczy.
Seks też był najlepszy w życiu. Raz doświadczyliśmy takiej ekstazy, że fizyczna przyjemność zeszła na drugi plan, a my byliśmy jakby gdzie indziej, połączeni ze sobą. On miał takie samo uczucie i gadaliśmy o tym, że to było dziwne.
Mieliśmy bardzo głęboką bliskość, miłość, zaufanie. Nie umieliśmy się rozstać nawet na 1-2 dni. Ciągnęło nas do siebie. Oboje byliśmy numerologicznymi 11, ta liczba była jakoś ważna w naszym życiu. On był 11 lat starszy, nawet numer w dzienniku miałam 11. Daty urodzenia i śmierci naszych rodziców się krzyżowały. Wszystko było dziwne.
Miałam wrażenie, że czas pędzi, że muszę wykorzystać każdą chwilę z nim bo mamy mało czasu. Nie wiedziałam czemu, ale ciągle to czułam.
W końcu, 28 lutego po 3 latach związku on zmarł. Na raka trzustki, w miesiąc. Do końca nie wiedzieliśmy, że choruje. Był ze mną w domu prawie do końca, ostatnią dobę w szpitalu. Umierał przy mnie w domu, ostatnią noc spędziliśmy razem, przytulałam go i czułam OGROMNĄ miłość. Rano zabrała go karetka na operację ratującą życie.
Ja w tym czasie byłam w domu z synem. W pewnym momencie czułam, że moje życie się kończy, że powinnam umrzeć. W tym czasie on był operowany i lekarze mówili, że umiera. A ja to czułam, nie wiedząc skąd.
Teraz czytam różne książki o zaświatach, hipnozie, ezoterice. Wydaje mi się, że widzę od niego sygnały. Jestem w żałobie, ale dziwnie spokojna. Szukam odpowiedzi. Trafiłam na pojęcie bliźniaczy płomień i zastanawiam się czy to to. W sumie czuję, że to był On, ale chciałabym dowodów, chociaż wiem że się nie da...
Czy on mógł być moim bliźniaczym płomieniem?
Oczywiscie, ze tak.
Sama w tym poscie to przed soba udowodnilas. Sama to czujesz. Sama pomyslalas, ze on moze byc dla Ciebie taka osoba.
Wiec moim zdaniem jak najbardziej, nikt tego bardziej nie potwierdzi, niz Ty ze swoim doswiadczeniem.